Poznaj mnie bliżej

Wychowały mnie kobiety, dla których taniec był terapią...

Od najmłodszych lat na moim horyzoncie widniały szerokie, kręcące się biodra. Być może było to spowodowane tym, że kiedy byłam dzieckiem, moje oczy były dokładnie na ich poziomie. Mieszkałam wtedy w Kwanza-Norte, w domku z trzema sypialniami na kilkanaście osób. Na skrawku podłogi w pokoju przeznaczonym dla kobiet, nie bawiłam się lalkami Barbie, ani nie oglądałam uroczych kreskówek. Na co dzień uczestniczyłam w o wiele większym spektaklu, podczas którego obserwowałam, jak kobiety w rozmiarze XL tańczą i dotykają swojego idealnego ciała. Jak prawią sobie nawzajem komplementy i dobierają wspólnie coraz bardziej kolorowe i obcisłe ubrania.

Widziałam biodra mojej mamy, która podśpiewywała, gotując kurczaka w sosie orzechowym lub tańczyła ze łzami w oczach, na myśl o samotnym wychowywaniu czwórki dzieci i ośmiorga rodzeństwa w czasach wojny domowej. Widziałam biodra mojej 70-letniej babci, nucącej w języku kimbundu: “Może jestem stara, ale jeszcze daję radę”.

Nie czułam, że świat kręci się wokół mnie, ale czułam, że wokół mnie kręcą się wszystkie biodra na świecie.

I ja też zapragnęłam kręcić swoimi.

Moje pierwsze kroki w życiu, były tymi 
tanecznymi

Od samego początku nie miało dla mnie znaczenia to, gdzie i przed kim tańczę. Nawet to, czy gra muzyka, nie było istotne - i tak w każdej chwili mogło zabraknąć w naszym domu prądu. Tak właśnie się stało, podczas jednej z naszych rodzinnych imprez, które najbardziej ukształtowały moje obecne podejście do tańca. Gdy zabrakło muzyki, za instrumenty muzyczne posłużyły nam spocone dłonie i ubrudzone od gliny stopy. Wyszliśmy przed dom, zawołaliśmy sąsiadów i tańczyliśmy kilapanga pod gołym, angolskim niebem. Byliśmy biedni, ale za to bogaci w możliwości kręcących się po pustych ulicach bioder.

Gdy miałam 4 lata, zaczęłam bawić się w panią nauczycielkę. Rozsadziłam wszystkich na podłodze i poprosiłam o ciszę. Zaczęłam opowiadać historie, odgrywałam sceny z ulubionej telenoweli i pokazywałam, jak poruszać się w rytmie muzyki. Wtedy poczułam, że taniec już na stałe zagościł nie tylko w moich biodrach, ale również w sercu i umyśle. 

“Dúnia, ja potrafię tańczyć sambę, ale Ty tłumaczysz to tak, że nawet gdybym miała drewniane biodra, to bym sama wprawiła sobie zawiasy” - usłyszałam od mojej starszej kuzynki.

Tańczyłam w domu, na ulicy i w szkole.

Z czasem jednak przeżyłam pierwsze rozczarowanie, kiedy w szóstej klasie nie dostałam się do zespołu tanecznego Spice Girls. Moja kariera jako Mel B. legła w gruzach, ale moje biodra nie dały za wygraną. Razem z trzema koleżankami założyłyśmy zespół. Próbowałyśmy odnieść sukces, zyskać sławę i uznanie, bo wiedziałyśmy, że jesteśmy tego warte. Śniłyśmy o wielkich scenach oraz o wielkich pieniądzach, ale same nie miałyśmy ich wystarczająco dużo, żeby uszyć sobie stroje. Po paru miesiącach musiałyśmy porzucić nasz piękny sen.

Pokochałam taniec, ale to była platoniczna miłość

Brak pieniędzy nie okazał się jedyną troską dziewczynki, której możliwości na rozwój oddalały się z każdym, tanecznym krokiem. Nawet, gdy byłam już starsza i w 1999 roku przeprowadziłam się z rodzicami do Polski, mój taniec nie był postrzegany jako sposób na życie. 

Słyszałam wtedy:
"Powinnaś wrócić do Angoli i iść w ślady ojca"
“Z trzęsienia tyłkiem pieniędzy nie będzie”
“Taniec nie ma przyszłości”

Tańczyłam na własną odpowiedzialność. Odpalałam w pokoju kasetę VHS z pokazami tanecznymi Mapouka, którą otrzymałam od kobiet z Wybrzeża Kości Słoniowej. 

Pomimo wielu sprzeciwów, w 2006 roku dołączyłam do profesjonalnej rewii brazylijskiej w Warszawie. Kobiety, zafascynowane moim sposobem poruszania się na scenie, pytały, w jakiej szkole tańca uczę. Nie miałam jeszcze doświadczenia w roli instruktorki, jednak zmotywowana pochwałami znajomych, dwa lata później miałam już swój pierwszy kurs tańca z samby karnawałowej. Z początku myślałam, że moim zadaniem będzie tylko pokazywanie kroków, uczenie wyczucia rytmu. Nie oszukałam jednak swojego temperamentu oraz miłości do Angoli - zajęcia były pretekstem do przybliżenia kursantkom mojej rodzinnej kultury i wyzwolenia w nich kobiecości.

Niezależnie od pierwszych sukcesów, napięcia w mojej rodzinie nie ustępowały. Pomimo poczucia spełnienia, pozwoliłam, by moje życie dyktowane było przez oczekiwania innych. Pożegnałam się z pasją, talentem, moim sensem życia i przede wszystkim z zespołem Dança Brasil. Zeszłam ze sceny. Kurtyna opadła.

"Dúnia, Ty powinnaś mieć swój własny zespół..."


“... Załóż zespół, a ja pójdę za Tobą” - usłyszałam w 2012 roku od mojej przyjaciółki z branży. Postanowiłam wtedy zagrać z życiem va banque i w zastaw dać swój kręcący się tyłek. Tak powstała pierwsza w Polsce, afrykańska rewia taneczna - “Mulemba”. Razem z dziewczynami występowałyśmy m.in. na Węgrzech z okazji Dni Afryki, w portugalskim wydarzeniu dla kobiet ELLA Rhythms i doszłyśmy do półfinału VI edycji programu “Mam Talent!”.

Nareszcie poczułam się “wyzwolona”. Postawiłam wszystko na jedną kartę. Postawiłam na siebie i na inne kobiety, które pragnęłam pomagać w wzmacnianiu wiary w siebie i samoakceptację. Wiedziałam, że sobie poradzę, ponieważ swoją pewność siebie buduję od najmłodszych lat. Umocniłam przy tym także do granic możliwości akceptację własnego ciała, by dumnie za sprawą bioder, reprezentować swoją życiową misję.

Teraz, z radosnym okrzykiem “Jaramy się sobą!”. Jaram się tym, że na co dzień robię to, co kocham i tą miłością zarażam moje klientki. Jak same twierdzą, jestem idealnym połączeniem seksapilu z ciałem pedagogicznym - pokazuję krok po kroku, jak profesjonalnie tańczyć, ale przede wszystkim jak pokochać siebie, zaakceptować swoje niedoskonałości i uwielbiać swój tyłek ponad wszystko.

Zapomniałabym wspomnieć, że w międzyczasie uzyskałam tytuł magistra z politologii na SWPS, ale i tak o wiele bardziej wolę tytułować się jako: “Mentorkę tańca”.

Z sercem w biodrach
Dúnia Pacheco - Mentorka Tańca

[contact-form-7 id="37" title="Formularz 1"]
BEZPŁATNA LEKCJA
magnifiercross